XX. Ameryka

XX. Ameryka

Piotr Nowaczyk

Wspomnienia NIE-ujawnione

Rozdział 20

Ameryka

Danusia była w ciąży. Spodziewaliśmy się drugiego dziecka. Inflacja w Polsce szalała, Gospodarka chyliła się ku upadkowi. Naszą Ojczyzną rządzili ciągle autorzy stanu wojennego. Generał Jaruzelski powołał na premiera niejakiego Zbigniewa Messnera, profesora ekonomii. Był on chyba ekspertem od tzw. ekonomii politycznej socjalizmu, bo o gospodarce rynkowej nie miał pojęcia. Ceny szły ostro w górę. Narodowy Bank Polski dodrukowywał banknoty o coraz wyższych nominałach. Płaciło się już milionami albo dziesiątkami milionów złotych. Stary niemiecki telewizor kolorowy można było wstawić do komisu za półtora miliona złotych. Tyle samo kosztował nasz nowiutki Polonez trzy lata wcześniej. Powołano Urząd Ministra do Spraw Cen. Ministerstwo objął profesor Krasiński z poznańskiej Akademii Ekonomicznej. „Będą w piekarniach chrupiące bułeczki” – zapowiadał. Po latach stanu wojennego, ta chrupiąca bułeczka miała być rarytasem serwowanym dla uspokojenia narodu głodnego przemian. Telewizja głosiła konieczność kolejnych wyrzeczeń w związku z podwyżkami cen. Wmawiano Polakom, że wyrzeczenia są niezbędne dla osiągnięcia przyszłego dobrobytu. Nie wiem jakich wyrzeczeń dokonał profesor Krasiński, bo w końcu wyjechał do Stanów Zjednoczonych jako radca Ambasady PRL w Waszyngtonie. 

Tego przyszłego dobrobytu jakoś nie mogliśmy się doczekać. Ludzie ubożeli. Inflacja zjadała oszczędności. Mój biedny tato, z zawodu księgowy, oszczędzał przez całe życie. Wierzył w to, że oszczędności ulokowane na książeczce oszczędnościowej PKO dadzą 5% rocznego przychodu. Dawały. Tyle, że wartość nabywcza pieniądza malała z miesiąca na miesiąc o kilkanaście procent albo i więcej. Tato mój zwykł mawiać: „Ja już tego nie dożyję, synu. Ale wy dożyjecie czasów, że tę cholerną komunę szlag trafi”. Zmarł w lutym 1988 roku. Naszą córeczkę Izabelę zdążył zobaczyć tylko jeden raz. 

Ubożeli też moi klienci. Adwokatom wiodło się gorzej. W Poznaniu zaczynało rozwijać się życie gospodarcze, w Pile nie. Poznańscy koledzy zaczynali doradzać przy zakładaniu nowych spółek. Do ich rejestracji w sądzie zapisywano się w kolejkę. W Pile nie. Prywatnej inicjatywy było mało. Nowego kapitalizmu prawie wcale. Produkty Polam Piła przestawały być atrakcyjne na zagranicznych rynkach. Miejscowe Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego dawały pracę ograniczonej liczbie mieszkańców. Podupadało rolnictwo. Pewien mój klient rolnik zaprosił mnie kiedyś po rozprawie do swojego domu na degustację kiełbasy. Zaproszenie przyjąłem, bo szanowałem moich klientów. Spieszyło mi się do domu, lecz odmówić nie wypadało. Poczęstował mnie kiełbasą własnej produkcji. Smakowała wybornie. Nie pamiętam, żebym jadł kiedykolwiek tak dobrą kiełbasę. Zapytałem, z grzeczności, jak ją zrobił. Człowiek westchnął ciężko i wyznał, że zrobił ją z ostatniego cielaka jaki mu został. Zapanowała cisza. „Czy nie szkoda cielaka na kiełbasę? – zapytałem. „A czy może być szkoda, jeśli człowiek coś dobrego dla siebie zrobi?” – odpowiedział rolnik.

Podupadała garbarnia mojej teściowej. Kolejne ciepłe zimy, bez śniegu i mrozu sprawiały, że ludzie przestali nosić futra i kożuchy. Narzekali kuśnierze. Jeszcze do niedawna mieli się świetnie. Teściowa miała problemy z sąsiadami. Dokuczała jej rodzina zza płotu. Ludzie ci pochodzili skądś zza Buga. Szukali zwady i nic im nie pasowało. A to pszczoły zalęgły się w murze granicznym,  wina była mojej teściowej, a to wiatr zmieniał się i dym z komina szedł czasami na ich stronę. Pisali skargi i donosy, na które trzeba było reagować. 

Z naszym sąsiedztwem było podobnie. Ludzie podobnego pokroju i podobnego pochodzenia, domagali się rozebrania naszego garażu. Rzekomo przesłaniał im „widok” przez małe okienko w poniemieckim chlewiku, na którego wysadzenie w powietrze zabrakło chyba granatu któremuś żołnierzowi Armii Czerwonej. Inny sąsiad, chyba kamrat z tych samych zabużańskich stron, a do tego jeszcze były ZOMO-wiec, stawiał złośliwie swój samochód dostawczy Żuk pod naszą bramą wjazdową, uniemożliwiając nam wjazd. Kiedyś podniósł samochód na lewarku, odkręcił jedno koło i samochód stał tak przez kilka dni. Za to, gdy nasz wilczur Dżek w czasie wieczornego spaceru obsikał mu jedno z kół tego samochodu, sąsiad przyszedł z pretensjami i pogróżkami. Coraz mniej podobało mi się to miasto. Coraz częściej myślałem o jakiejś radykalnej zmianie.

Przyjechała Maria Lunderius, znana nam jako Majka Brymas, dobra koleżanka z dawnego poznańskiego SSPONZ-u. Wyemigrowała dawno temu z Polski. Wyszła za mąż w Szwecji. Wraz z mężem wyemigrowali do Teksasu. Kale, jej mąż, Fin pochodzący ze szwedzkiej mniejszości zamieszkującej Finlandię, był informatykiem. Osiedlili się w Austin, stolicy Teksasu, które to miasto stawało się coraz silniejszą konkurencją dla kalifornijskiej Doliny Krzemowej.  

Majka usłyszała coś o zachodzących w Polsce przemianach. Chciała zbadać możliwości zrobienia w Polsce jakiegoś biznesu, otwarcia spółki, utworzenia jakiegoś joint-venture. Poprosiła mnie abym jej pomógł. Zaprosiła mnie do Szwecji na pierwsze rozmowy, a na drugie zaprosiła nas oboje do Teksasu. 

Stałem w kolejce stu petentów przed Konsulatem USA w Poznaniu. Tylko sto osób przyjmowano jednego dnia. Trzeba było ustawić się w nocy, aby znaleźć się w tej szczęśliwej setce petentów. Ustawienie się w kolejce nie dawało jeszcze żadnych szans na otrzymanie wizy. Podobno przeszło 90% podań było odrzucanych pod byle jakim pretekstem. Pracownicy konsulatu wypytywali o zarobki, o stan majątkowy i rodzinny oraz o powiązania z USA. Kolejka była długa i cierpliwa, a ludzie bardzo rozmowni. Każdy ściskał w ręku plik dokumentów. Okazało się, że „rozmowy kwalifikacyjne” przebiegały według takiego mniej więcej schematu: Do kogo pan jedzie? Do ojca? A ojciec od kiedy jest w USA? Od 10-ciu lat? A ile listów panu przysłał w tym czasie? Tylko ten ostatni z zaproszeniem? Oj, to kiepsko, może wasze związki rodzinne są już tak słabe, że nie wymagają odwiedzin. Odmowa. Albo inny schemat: Ile pan zarabia? 2.000 złotych? To nie stać pana na wyjazd do USA. Odmowa. Ludzie ściskali w rękach pliki dokumentów, listów od rodziny, zaświadczeń o zarobkach, starych fotografii, a nawet pamiątek rodzinnych. Po kilku godzinach wyczekiwania znaliśmy się już prawie wszyscy. Każdy o każdym coś wiedział. „Do kogo pan jedzie?” – ktoś mnie zapytał. „Do koleżanki” – odpowiedziałem. Zdziwienie. „Sam?” „Nie, z żoną” – odpowiedziałem. Śmiech w kolejce. Milkną inne rozmowy. „A dzieci macie?” „Żona jest w ciąży”. Rechot od progu drzwi konsulatu do ostatniej osoby stojącej za bramą. „Panie, rodzin nie puszczają, małżeństwa wcale. Żona w ciąży nie ma żadnych szans. Pan sam, no może jeszcze, ale nie na zaproszenie koleżanki, jeśli tu odmawiają na zaproszenia ojca, matki, brata, czy też siostry”. Dobrzy ludzie kręcili głowami z pobłażaniem. Patrzyli na mnie z sympatią. Myśleli sobie – taki frajer, nawet dobrze, że tu stoi. To on wpadnie w tę grupę 90% odmów, a nam może się uda. 

Każdy przeszedł rozmowę z pracownikiem konsulatu. Trzeba było zostawić paszporty i zaproszenia. Po dwóch godzinach mieliśmy się zgłosić po odbiór. Wyczytywano po nazwiskach. Do wejścia ustawił się szpaler oczekujących. Wychodzących z konsulatu pytał szmerek tłumu: „I co, dali wizę, czy odmówili?”. Po minach wychodzących widać już było kto wizę dostał, a kto nie. Tego dnia przyznano tylko osiem wiz, w tym Danusi i mnie. Gdy wychodziłem z konsulatu promiennie uśmiechnięty, tłumek najpierw zaniemówił, a później,  gdy już wszedłem w ten szpaler oczekujących czułem, jak ludzie poklepują mnie z uznaniem po plecach. Czułem się jak hokeista schodzący z lodowiska po strzeleniu decydującej bramki. 

Poszedłem prosto do biura Polskich Linii Lotniczych LOT. Kobieta spojrzała w ekran i powiedziała, że pierwsze wolne miejsca może zaoferować za trzy miesiące. „Za trzy miesiące to moja żona ma termin porodu” – powiedziałem, a ona popatrzyła na mnie jak na wariata. Poszedłem do biura amerykańskich linii PanAmerican. Mieściło się w znanym nam Hotelu Polonez. „Dokąd chce pan dolecieć?” Odpowiedziałem, że do Teksasu, do Dallas albo dokądkolwiek w tym stanie. Młoda panienka zajrzała w ekran, długo stukała w klawiaturę. Atmosfera robiła się napięta. „Nic z tego. Wszystko zarezerwowane na paręnaście tygodni, no chyba…, że…, chcielibyście państwo polecieć pojutrze?”. 

„Tak, lecimy pojutrze!” – zdecydowałem. Kupiłem bilety. Zadzwoniłem do Piły. Poprosiłem Danusię, żeby spakowała nasze rzeczy, swoje i moje, bo ja jadę w nocy do Warszawy załatwić wizy do Meksyku. Przypomniałem sobie, jak Majka wspominała kiedyś, że od niej z Austin do granicznej Rio Grande jest niedaleko, a ona zawsze chciała pojechać do Acapulco, a nie ma z kim, bo Kale ciągle pracuje. 

Danusia spisała się na medal. Wolę jednak zapomnieć, co nagadała mi moja Mama i siostra. Uznały mnie za kompletnego wariata. Opinia ta była mi już wcześniej znana, a nawet miła.  Słyszałem ją przy innych okazjach. Traktowałem ją poniekąd jako komplement. Przecież to właśnie „wariaci”, ludzie z nieprzepartą wizją tworzenia czegoś nowego, zachodzą dalej od innych. Reszta siedzi i czeka, nie wiadomo na co. Wielu ludzi boi się ruszyć z miejsca do przodu. Każdy waha się, pyta o zdanie tych, którzy mają jeszcze mniej odwagi i fantazji. W powieści Franza Kafki „Proces” jest facet, który ileś czasu przesiedział cierpliwie na ławce przed jakimiś drzwiami, czekając aż mu je otworzą.  Nie wpadł na to, że drzwi były otwarte… 

Dwa dni później siedzieliśmy oboje w samolocie linii PanAmerican. Ameryka stała przed nami otworem. 


Globalne
Ameryka Nowaczyk
BerlinZ
XVIII
pila adwokacka
RozdzialXVIIwspomnien
PilaRozdzialXV
rysXIVpoprawka
Relikwie œw. Wojciecha
8 tour aifel
Piotr Nowaczyk. Wspomnienia NIE-ujawnione
odessaschody
Piotr Nowaczyk. Wspomnienia NIE-ujawnione
Tunezja
Piotr Nowaczyk. Wspomnienia NIE-ujawnione
Rzym - Koloseum
Piotr Nowaczyk. Wspomnienia NIE-ujawnione
London na slider
Piotr Nowaczyk. Wspomnienia NIE-ujawnione
6 wieden
Piotr Nowaczyk. Wspomnienia NIE-ujawnione
5 montreal
Piotr Nowaczyk. Wspomnienia NIE-ujawnione
2 kijow
Piotr Nowaczyk. Wspomnienia NIE-ujawnione
New York
Piotr Nowaczyk. Wspomnienia NIE-ujawnione
3 paris
Piotr Nowaczyk. wspomnienia NIE-ujawnione
9 metro
previous arrow
next arrow
Globalne
Ameryka Nowaczyk
BerlinZ
XVIII
pila adwokacka
RozdzialXVIIwspomnien
PilaRozdzialXV
rysXIVpoprawka
czarne
Relikwie œw. Wojciecha
Piła
dosliderax
8 tour aifel
odessaschody
Tunezja
Rzym - Koloseum
London na slider
6 wieden
5 montreal
2 kijow
New York
3 paris
4 wasington
9 metro
previous arrow
next arrow
Shadow