Wspomnienia NIE-ujawnione. Zamiast wstępu

Wspomnienia NIE-ujawnione. Zamiast wstępu

TOM II

WSPOMNIENIA NIE-UJAWNIONE

Piotr Nowaczyk

La vida no es la que uno vivió,
Sino la que uno recuerda
Y cómo la recuerda para contarla.
(„Życie to nie to, co ktoś przeżył,
Lecz to co zapamiętał
I jak to pamięta opowiadając.”)
GABRIEL GARCIA MÁRQEZ

 

Zamiast słowa wstępnego

 

Przeżyłem życie tak, jak umiałem najlepiej. Właściwie to przeżywam je nadal, etapami. W tym roku kończę 66 lat. Budzi to różne moje refleksje. Była kiedyś taka gra karciana. Grało się w „66”. Najprostsza i najłatwiejsza gra karciana, od której rodzice zaczynali dzieciom pokazywać karty. Jestem akurat w momencie, gdy połowę z tych 66 lat przeżyłem sam, a drugą połowę przeżyłem z moją żoną Danutą, najlepszą kobietą na świecie. Mam zamiar przeżyć jeszcze „trzecią połowę”.

Do 100 lat mogę nie dociągnąć, lecz zapewniam i obiecuję, że dużo nie będzie mi brakowało. Polacy Polakom życzą śpiewając im „100 lat”. Sprawdza się to raptem w kilkudziesięciu przypadkach rocznie. Ale następna gra karciana, której nauczyłem się, to gra „w tysiąca”. Nie w jakąś „stówę”, lecz od razu w 1,000. Dajmy więc naszym lekarzom i rożnym „amerykańskim uczonym” trochę czasu, a nam więcej nadziei. 

Pisanie wspomnień jest chyba trochę trudniejsze od pisania pamiętnika. Nie spisujemy przecież dzień po dniu tego, co wydarzyło się nam właśnie wczoraj albo dzisiaj. Nie sporządzamy kroniki naszych wydarzeń w szkole, na obozie harcerskim, w liceum, a już na pewno nie w czasie studiów uniwersyteckich, gdy zajęci jesteśmy wszechstronnym odkrywaniem różnych aspektów życia dorosłych. Pisanie pamiętnika albo dziennika może być prostsze i łatwiejsze. Pod jednym wszelako warunkiem: że dookoła nie dzieje się nic bardziej interesującego od naszej pisaniny.

Mój ojciec, Tato Heniu, opieprzał mnie wielokrotnie po powrocie z każdej mojej podróży. „Dlaczego nie spisujesz wspomnień?” Ciekawiły go bardzo moje auto-stopowe opowieści. Słuchał ich z wielkim zainteresowaniem. Chwalił mnie i zachęcał do pisania. Dlaczego więc go nie  posłuchałem?

Odpowiedź przyszła mi do głowy w czasie którejś z podobnych scen. Wróciłem właśnie z dalekiej podróży, mama karmi mnie domowym obiadem, stęskniona rodzina zachęca: „Opowiadaj jak było”. Na koniec Tato upomina mnie: „Powinieneś to wszystko spisać!”

Nie spisałem. Wymyśliłem za to oryginalną wymówkę: „Tato kochany, życie jest takie ciekawe. W trakcie każdej podróży przeżywam przygodę przez 24 godziny na dobę. Jeśli usiądę w jakimś ciemnym kącie i zacznę spisywać to, co wydarzyło się w danym dniu, to w zamian za tę pisaninę przeżyję wszystkiego trochę mniej…”

Nie bardzo wiem, który z nas miał wówczas rację. Podobno „racja” nie istnieje. Nie ma jej w przyrodzie, w kosmosie ani w naszym otoczeniu.  Tak przynajmniej twierdzi nasza bardzo dobra znajoma, specjalistka od Feng Shui – starochińskiej szkoły aranżacji wnętrz, usprawniania przepływu energii i uzdrawiania relacji międzyludzkich. Cytuję ją czasami, zwłaszcza wówczas, gdy jako mediator nie mogę pogodzić zwaśnionych ludzi. Każdy upiera się przy tym, że ma rację, czyli jest w posiadaniu jakiejś kosmicznej „racji” – większej, ważniejszej albo cenniejszego od „racji” swojego przeciwnika. Tylko nikt tej „racji” jeszcze nie widział…

Jeśli więc weźmiemy się za jakąkolwiek pisaninę dotyczącą naszej przeszłości, to chyba lepiej jest odtworzyć przeszłość oczami współczesnego obserwatora. Nie jestem pewien, czy mam „rację”. Przez całe życie zbierałem kalendarze z minionych lat, dokumenty i listy ręcznie do mnie pisane. Mam ich chyba trzy kartony, schowane gdzieś w piwnicy, właśnie na taką okazję. Wymyśliłem sobie kiedyś, że gdy zacznę spisywać swe wspomnienia to, całe to archiwum otworzę i będzie ono moją bazą danych. Wymyśliłem to sobie, tak jakbym był historykiem, specjalistą od jakichś starych, piwnicznych archiwów. Tymczasem, jestem chyba bardziej typem myśliciela impresjonisty. Na przekór archiwalnym dokumentom spiszę to co pamiętam. Może to mieć wpływ na styl, jakość i wartość tego tekstu.

Nie czytajcie więc tego, jeśli spodziewacie się ściśle kronikarskiej relacji. Dorosły człowiek spisuje to, co pamięta. „Before memory fades” – to tytuł autobiograficznej książki, którą opublikował Fali Nariman, nestor indyjskiego arbitrażu. Przysłał kiedyś po mnie swój samochód z szoferem, gdy mieszkałem w The Imperial Hotel w New Delhi. Chciał zaprosić mnie i porozmawiać ze mną o arbitrażu, o mijającej przeszłości, zanikającej pamięci i konieczności spisywania wspomnień zawczasu. Miał wówczas przeszło 90 lat. Na progu jego domu witała mnie służba, a on, przy filiżance herbaty, dał mi swoją książkę i jeszcze więcej … dał mi dużo do przemyślenia. Może to ja wyślę kiedyś po kogoś samochód z szoferem, żeby porozmawiać i zainspirować kogoś do spisywania wspomnień?

Jednak nigdy nic nie wiadomo na pewno. Załóżmy więc, że po tym jak uporam się z tym tomem dojrzeję jeszcze do opisania „trzeciej połowy” mojego życia. A może podyktuję ją wnukom, albo nagram…

(Hacienda del Sol, Estepona, Andaluzja, maj 2019)

 

A teraz wstęp, całkiem podejrzany

 

Czy łatwo jest złapać natchnienie? Czy ktoś wie jak zacząć pisać? Stukając w klawiaturę nowoczesnego komputera nie wiadomo na ile czułą strunę dotkną palce. Klawiatura komputera jest poniekąd jak gryf elektrycznej gitary. Dotknięty ręką rajdowego „ogniskowego zaśpiewajły” może wydać dźwięk nieoczekiwany. Nie stłumi i nie ukryje żadnego fałszu. O fałszu bowiem mowy być może!

Co ma robić facet, który spisał swoje wspomnienia do momentu gdy skończył 32 lata, a teraz ma 65, 66, a już prawie 67? Czy Ernest Hemingway w porę popełnił samobójstwo zakładając, że nic ważnego już więcej nie napisze? Po co w ogóle pisać? Piszący wystawia się na krytykę, czasem prześmiewczy osąd nieznanych mu ludzi, uczonych, albo nie douczonych, oczytanych znawców epoki albo pół-debili czytających mniej niż jedną książkę w roku. Niektórzy piszą dla pieniędzy albo dla sławy. Nie interesuje mnie to. Pieniądze i uznanie nie interesowały mnie. Może dlatego przyszły do mnie same.

Czy ktoś mógłby pomóc odtworzyć stare dzieje? Nie wiem. Starzy znajomi mają do powiedzenia relatywnie mało. Nie pamiętają, koloryzują, fantazjują, dodają sobie, albo normalnie blefują, zatajają i kłamią. 

Nie bardzo wiem, czy to jest odpowiedni wstęp aby opowiedzieć historię dwojga ludzi poznanych przypadkiem. Poznanych, albo zapoznanych przez ówczesnych „przyjaciół”, którzy wcale nie chcieli i nie spodziewali się ich wspólnego szczęścia. 

W ciemności nie widać wspomnień. Kto widzi więcej, ten może zacząć opowiadać. Może więc będę to ja. Kobieta i mężczyzna, to dwa stworzenia, które przychodzą na ten świat w nieświadomej misji odnalezienia siebie, jedno drugiego. Nikt nie wie, jak długo misja ta ma trwać ani kiedy ma się rozpocząć. Pierwsze próby dowodzą, że to może nie jest to. Chłopak błądzi. Dziewczyna też. Przypadkowe znaki mogą mylić. Kto nauczył nas rozpoznawać znaki? Jak je zrozumieć i rozpoznać? Gdzieś w uszach dzwoni: Idźcie we właściwym kierunku. Ale kto ma wiedzieć, który to kierunek i jaki to znak go wskazuje? 

Potrzeba trochę odwagi i jakiejś nieskromnej zadziorności, żeby opowiedzieć historię rodziny, która w tych nienormalnych czasach doczekała się nienormalnych i trochę ponadprzeciętnych osiągnięć. Nie dzięki jakiemuś zaczarowanemu zaklęciu, lecz dzięki prostym i uczciwym zasadom: kochaj i bądź wiernym swojej miłości, pracuj, proś a będzie ci do-dane, dokładnie tyle ile potrzebujesz do osiągnięcia celu. Wszystko pod jednym wszelako zbiorowym, potrójnym warunkiem: cel jest godziwy, intencje są czyste, wykonujesz sam wszelki możliwy wysiłek aby go osiągnąć.

Z tej książki, ten kto ją przeczyta, dowie się, jak to jest, zrobić coś, o czym wcześniej nikt nie słyszał, nikomu się nie śniło, nikomu się nie udało, bo przecież wiadomo… życie to nie jest bajka.

Moje życie to materiał na film. Można by nakręcić z niego wieloodcinkowy serial. Gatunek byłby trudny do określenia: telenowela zmieszana z reportażem, historycznym, politycznym, jak i geograficznym. Przeszło 500 podróży zagranicznych wystarczyło by na wieloodcinkowy serial. Opisów i relacji z przeszło 130 krajów wystarczyłoby na kurs geografii w szkole średniej, a może nawet na serię reportaży dla kilku stacji telewizyjnych.

Dlaczego piszę te słowa? Nie po to aby przechwalać się. Może dlatego, że wymyśliłem aby człowiek, który wie trochę więcej od sąsiada, od kolegi z pracy lub  współpasażera w pociągu, był gotów podzielić się, albo przekazać odrobinę własnych przemyśleń swojemu bliźniemu. Nie wiemy jaki wpływ może mieć nasza opowieść na życie drugiego człowieka. Może być inspiracją do aktywnych działań, może pomóc przykładem, a może służyć jako bajka do usypiania dzieci. Nie wiadomo po co piszemy…

 

Piotr Nowaczyk

Rozdział I. czy trzynastka może być szczęśliwym znakiem →