XXIX. Saint-Maur

XXIX. Saint-Maur

Piotr Nowaczyk

Wspomnienia NIE-ujawnione

Rozdział 29

Saint-Maur

 

W pustym mieszkaniu przy Place d’Italie nie dało się długo wytrzymać. Właścicielka, bardzo miła osoba – była tancerka baletowa Sophie Bomo, chciała nam jakoś dogodzić. Poprosiła swojego kolegę posiadającego furgonetkę, aby przywiózł nam trochę mebli z jej domu w Saint Maur – bliskiego przedmieścia Paryża. Facet przywoził nam fotele, jakieś nocne stoliki, lecz już większej szafy nie mógł zmieścić do swojej furgonetki. Mieszkanie było ciągle nieprzystosowane do sześciomiesięcznego pobytu czteroosobowej rodziny. Pewnego dnia Sophie zapytała, czy zamiast przewozić dla nas z Saint-Maur wszystkie meble na Place d’Italie, nie byłoby łatwiej przenieść nas z pustego mieszkania na Place d’Italie do jej domu w Saint-Maur, na wschodnich przedmieściach Paryża. Zaproponowała, że za wynajęcie całego domu w Saint-Maur weźmie od nas tyle samo co za puste mieszkanie przy Place d’Italie. Stawka wynosiła 4,500 FF (franków francuskich). Mieszkanie przy Place d’Italie miało ledwo 45 metrów kwadratowych a czynsz paryski wynosił 100 FF za jeden metr kwadratowy.

Perspektywa zamiany małego pustego mieszkania na duży umeblowany dom była interesująca. Obawiałem się jedynie odległości. Miałem przecież dojeżdżać codziennie do pracy. Saint-Maur leżało poza drugą strefą metra. Dojazd był trochę skomplikowany: długi spacer z domu na dworzec kolei podmiejskiej RER, 40 minut jazdy pociągiem przez 19 stacji, przesiadka na metro, dwa przystanki i dojście piechotą do biura. Kalkulacja wynosiła jedną pełną godzinę dojazdu w każdą stronę, nie licząc oczekiwania na przyjazd pociągu. Nie było to wcale mało. Jednak już wcześniej, przez dwa lata, dojeżdżałem z Poznania do Leszna przez 1 godzinę i 15 minut, albo do Kościana 45 minut. Przez trzy lata dojeżdżałem do Środy Wielkopolskiej przez 35 minut zaliczając długi spacer przez pole kukurydzy do sądu, w którym sądziłem. Jedna godzina dojazdu w warunkach paryskich nie przerażała mnie zbytnio, o ile tylko mogło to poprawić warunki egzystencji mojej rodziny.

Dom był stary. Miał chyba sto lat. Wnętrze było odrapane i zapuszczone. Piękna była jedynie łazienka z wielką wanną oraz całkiem przyzwoicie i nowocześnie wyposażona kuchnia. Reszta urządzeń i mebli miała przynajmniej pięćdziesiąt, jeśli nie sto lat. Dom miał jednak swoją atmosferę. Nadto, miał ogród o powierzchni chyba 450 metrów kwadratowych, a w nim żywopłoty, drzewa owocowe, grill, piaskownicę, huśtawki dla dzieci i szopę na narzędzia. W kupie gałęzi, którą chciałem uprzątnąć w pierwszym odruchu, znalazłem dwa duże żółwie. Okazało się, że te gałęzie to był ich dom. Szybko ułożyłem je z powrotem na miejsce.

Popatrzyliśmy na siebie z Danusią i nagle zrozumieliśmy, że to jest nasz dom. Okolica przecudna. Rzeka Marna robiła w tym miejscu zwrot o prawie 300 stopni pozostawiając po przeciwległym brzegu robotnicze przedmieścia Paryża: Bonneuil, Creteil i inne. Tymczasem we wnętrzu tego jakby zamkniętego nurtem Marny półwyspu znajdowała się unikalna enklawa starych willi otoczonych zadrzewionymi ogrodami. Niektóre ogrodzone były starymi murami. Wyzierały spoza nich stare drzewa i kwitnące krzewy. Przypominało to „Tajemniczy ogród”, z przeczytanej w dzieciństwie książki autorstwa niejakiej Frances Hodgson Burnett.

Zakole rzeki Marny tworzyło specyficzny mikro-punkt i mikroklimat. Pełno było śpiewającego ptactwa, kwitnących krzewów i drzew. Wieczorami czuć było zapach drewna spalanego w domowych kominkach. Po rzece pływały dzikie kaczki. Przechodnie uśmiechali się do siebie i pozdrawiali nawet nieznajomych. W tym unikalnym zupełnie miejscu czas biegł inaczej, atmosfera przypominała jakąś prowansalską prowincję, a rzeka Marna zakręcając prawie o 300 stopni stworzyła we wnętrzu tego zakola miejsce zupełnie bajkowe, niepodobne do innych dzielnic i przedmieść Paryża.

Zdecydowaliśmy się natychmiast. Iza i Ala zachwycone były dużym ogrodem, huśtawkami i towarzystwem dwóch żółwi. Danusia po gospodarsku obejrzała dom i oceniła, co można byłoby w nim naprawić, odnowić albo ulepszyć. Dom był wystawiony na sprzedaż. Miał kosztować chyba 200,000 FF. Właścicielka czekała na chętnego kupca. Zastrzegła, że jeśli kupiec znajdzie się, to formalności sprzedaży potrwają dwa miesiące i wówczas będziemy musieli poszukać w tym czasie czegoś innego. Mieliśmy płacić jej 4.500 FF miesięcznie, tyle samo co za puste nieumeblowane mieszkanie przy Place d’Italie. Zgodziliśmy się. Nie było też innego wyboru.

Wiadomo było, że ja będę przebywał od rana do wieczora poza domem. Skończyły się czasy polskiego wylegiwania w przydomowym ogrodzie w Pile. Do sądu wyjeżdżałem wówczas jedynie na wyznaczone rozprawy, a po południu miałem raptem dwa dyżury w tygodniu w Zespole Adwokackim. Pilskie sąsiadki widząc mnie bawiącego się z dziećmi w ogrodzie pytały Danusię: „A mąż co? Ma dzisiaj urlop?”

Paryż i praca w dużej międzynarodowej kancelarii wymagały obecności w biurze od rana do wieczora. Do biura należało przyjść ok. 9:30 a siedzieć w nim do zmroku albo jeszcze dłużej. W Polsce nie pracował tak wówczas żaden adwokat.