Olśnienie. Zło dobrem zwyciężaj

Olśnienie. Zło dobrem zwyciężaj

Krzysztof Piesiewicz

Olśnienie

 
Zbrodnia dokonana na ks. Jerzym Popiełuszce była szczególna. Odbiła się echem na całym świecie i zmieniła Polskę.
 
Nie pamiętam momentu, w którym dotarła do mnie informacja o porwaniu kapelana Solidarności. Zapewne powiedział mi o tym nieżyjący już mecenas Edward Wende, który przyjaźnił się z ks. Jerzym, a także – już uprzednio – udzielał mu pomocy prawnej. Ks. Jerzego spotkałem po raz pierwszy na początku lat 80. w urokliwym domku rodziny Wendów w Dębkach nad morzem. Pamiętam go jako młodego, energicznego człowieka, który tak jak wszyscy kąpał się w morzu, opalał, żartował. W Dębkach przy kościele jest skromny dom wypoczynkowy dla księży i tam właśnie ks. Jerzy spędzał wakacje.
 
Kiedy na początku 1985 r. zaproponowano mi udział w procesie morderców kapłana, natychmiast się zgodziłem. Moja zgoda nie była aktem jakiejś szczególnej odwagi – wówczas był to odruch. To był czas mający taką temperaturę i taką dla pewnych wyborów akceptację środowiska, w którym się funkcjonowało, że wiele rzeczy robiło się, nie myśląc o zagrożeniach czy konsekwencjach.
 

Długi Sierpień

 
Potrzeba jeszcze wielu pogłębionych badań z zakresu psychologii społecznej, socjologii i historiografii, żeby wydobyć specyfikę tamtych czasów. Twierdzę, że taka analiza jest dla naszej świadomości narodowej i dla przyszłości wspólnoty, w której żyjemy, być może o wiele ważniejsza niż wskazywanie postaw dzisiaj potępianych – choć to także ważne. Skąd wtedy w tylu ludziach brała się oczywistość prawych wyborów i zachowań? Skąd brała się zaraźliwość tych postaw? Przecież była nią wtedy „zainfekowana” także część osób aparatu partyjnego, współkształtującego totalitarny system. Ta niezwykła ówczesna społeczna świadomość dała nam być może najpiękniejszy miesiąc w historii Polski: Sierpień ’80. Moim pragnieniem jest, by drogi do tej świadomości, jej przyczyny i źródła zostały kiedyś w sposób mądry, pogłębiony i uczciwy opisane.
 
Na pewno są one złożone: doświadczenie pięknych ludzi, którzy polegli w Powstaniu Warszawskim; terror stalinowski; ścieżki tych, którzy ulegli „ukąszeniu Heglem” i zorientowali się, że to droga do piekła; to historia także tych, którzy uwierzyli w społeczny awans najniższych warstw społecznych. Pamiętam kazanie Prymasa Wyszyńskiego w kościele św. Krzyża, w którym chwalił dodatkowe punkty na studia za pochodzenie. Zirytowało mnie to wówczas, gdyż przez owe punkty dostałem się na studia dopiero za drugim razem. Tymczasem Wyszyński chciał przez to powiedzieć, że awans ludzi najprostszych jest Polsce bardzo potrzebny – oni też powinni mieć szansę lepszego rozumienia świata. To był także program Kościoła. I to przyniosło owoce. Przecież wielką świadomość Sierpnia ’80 w ogromnym stopniu tworzyli właśnie ludzie prości.
 
Na tym tle pojawia się wielka postać Przewodnika w białej sutannie. Jeżeli przyjrzymy się pierwszym encyklikom Jana Pawła II: „Redemptor hominis” i „Laborem exercens”, a potem „Sollicitudo rei socialis”, dostrzeżemy, że są one pisane z najgłębszych polskich doświadczeń zderzenia lewicowości, chrześcijaństwa i dobrze rozumianego konserwatyzmu, które to doświadczenia kształtowały i wyzwoliły wybuch Solidarności. Wydaje mi się, że nigdy w historii naszego kręgu cywilizacyjnego nie było tak silnej wspólnoty poczucia godności – wspólnoty ludzi ze społecznych nizin i intelektualnych wyżyn. Ks. Popiełuszko pochodził ze środowiska ludzi bardzo prostych. Jego droga życiowa wręcz symbolicznie obrazowała te procesy.
 
 
Martwią mnie opracowania tego okresu, które bagatelizują owe niezwykłe spotkania różnych polskich dróg i środowisk na gruncie doświadczenia godności ludzkiej i społecznej podmiotowości, które doprowadziło do Sierpnia ’80.
 
 
Znałem instytucje publiczne w Warszawie, których dyrektorzy – wywodzący się z socjalistyczno-niepodległościowej tradycji – milcząco akceptowali fakt, że w piwnicach drukowano nielegalne książki i pisma. Tak tworzyła się kultura, która była glebą dla przemian świadomości i postaw. Mój ojciec, który należał do przedwojennej inteligencji, żywił głęboki szacunek dla robotników i ruchu związkowego. Otwarte na pozytywne przemiany społeczne było także środowisko „Odrodzenia”, do którego należeli Wyszyński, Turowicz czy Swieżawski. W Polsce coraz większe znaczenie nabierała myśl karmiona personalizmem chrześcijańskim. Sierpień zawdzięczamy Wojtyłom, Turowiczom, Popiełuszkom i wielu, wielu innym. Lecz nie chcę wchodzić w polityczne przyczyny, dlaczego po 1990 r. ówczesne osiągnięcia jakby wyparowały.
 
 
Nie jestem jednak pesymistą, pewnych wartości nie da się do końca zaprzepaścić. Mamy przecież wolność, która została okupiona także ofiarami. Ks. Jerzy był szczególną ofiarą. Komu zależało na jego śmierci?
 
 

Inny świat

 
Rozprawa przed Sądem Wojewódzkim w Toruniu rozpoczęła się 27 grudnia 1984 r. i trwała do 7 lutego 1985 r. Była wtedy ostra zima. Zasypany śniegiem Toruń wyglądał jak oblężone miasto: obstawiony milicjantami dworzec, otoczony budynek sądu. Nad miastem krążące helikoptery. W pogotowiu jednostka ZOMO. Toruński rynek przemierzały patrole z długą bronią. W sądzie na każdym piętrze zainstalowano kraty i sprawdzano przepustki. Przebieg rozprawy bezpośrednio transmitowano do Komitetu Centralnego PZPR w Warszawie. Tego nigdy wcześniej nie było. Toruń w tym czasie był miastem pod specjalnym nadzorem.
 
 
Co do faktów, wciąż mogę jedynie powtórzyć ustalenia procesowe: bezpośrednimi sprawcami zbrodni okazali się czterej funkcjonariusze Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, skazani następnie na kary więzienia. Nie ulega dla mnie jednak najmniejszej wątpliwości, że zamach na ks. Popiełuszkę kierowany był tymi samymi motywami, co strzał na placu św. Piotra 13 maja 1981 r. Musimy przypomnieć sobie ówczesny kontekst polityczny: po krótkim okresie ostrożnych reform rządów Jurija Andropowa, w lutym 1984 r. władzę w ZSRR objął przedstawiciel kremlowskiego betonu – Konstantin Czernienko. Kiedy w lutym następnego roku Czernienko umierał, jechałem akurat samochodem do Torunia z przedstawicielem Episkopatu. Zapytałem go, czy władzę obejmie Gorbaczow. „Nie, panie Krzysztofie – odpowiedział przekonany – następcą będzie Romanow”. Czyli ten, który miał przywrócić porządek. Niewielu zapewne wówczas przewidywało, że za kilka miesięcy Gorbaczow rozpocznie głasnost.
 
 
Dla mnie ks. Popiełuszko jest wielkim męczennikiem i wielkim świętym, gdyż w wyniku jego ofiary zmieniła się przestrzeń, w której wówczas żyliśmy. Ona już nigdy nie była taka, jak przed jego śmiercią. Miałem odczucie, że coś się przemienia, że kurtyna została w dużej części rozdarta. Że bardzo wielu wątpiących w konieczność zmian przechodzi na drugą stronę. Ta śmierć zbliżyła ludzi z różnych stron. Głębokiej istoty tego procesu nie można było nie kojarzyć z przemianą, jaka dokonała się w wyniku tej najważniejszej dla nas ofiary – ofiary na Krzyżu. W odczytanej podczas procesu toruńskiego – o ironio! jako „dowód” powołania „organizacji kontrrewolucyjnej” – przepięknej homilii ks. Jerzego, wygłoszonej 26 sierpnia 1984 r. w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie, czytamy: „Trzeba więc wreszcie zasiąść do stołu i w szerszym dialogu, mając na uwadze dobro ojczyzny, szukać właściwego rozwiązania wszelkich problemów”. To proroctwo ziściło się pięć lat później.
 
 
Ale pamiętam, że już w 1979 r. widziałem radosną młodzież o pięknych twarzach, która w nocy siedziała na chodnikach z gitarami pod murami staromiejskimi. Uświadomiłem sobie, że oni mają kompletnie w nosie to wszystko, co się mówi do nich z gazet, transparentów, z Biura Politycznego, z mównic zjazdów Partii. Że żyją już w innym świecie – świecie wiary w wartości, transcendencję, w tajemnicę, w coś ważniejszego niż życie in statu nascendi. Że mają nadzieję i żyją miłością. Już wtedy sobie pomyślałem, że wolności, którą oni niosą w sobie, nie da się przytłamsić, gdyż ona nie jest wyuczona czy nakazana z mównicy politycznej. Oni byli tą wolnością naznaczeni. Taka nie była tylko młodzież, takie były liczne rodziny, księża w połatanych sutannach – i dlatego wiarygodni. Oni wszyscy zaczynali być znakiem sprzeciwu. Wtedy już wiedziałem, że taką wolność można zaaresztować, ale jej już nie można zabić.
 

Między dobrem a złem

 
Bez względu na to, co się obecnie mówi o Lechu Wałęsie, jestem przekonany, że swoim kluczeniem (ktoś niechętny mógłby nawet powiedzieć: oportunizmem) personifikował polskie doświadczenia całej drugiej połowy XX wieku. Połączenie rustykalności ludu z mądrością intelektualistów dało niezwykły efekt: no violence. Ale to pojęcie, jak wiemy, jest o wiele starsze niż język angielski. Ono najbardziej wyraźnie objawiło się na Golgocie. Po doświadczeniach poznańskich 1956 r. i grudniowych 1970 r. było już wiadomo, że trzeba inaczej dążyć do celu – wolności. Dlatego dzisiaj nie oceniam, gdzie kto był, tylko jak się zachowywał w kontekście dobra, interesu społecznego, walki o wolność i nową drogę. Tak samo był potrzebny kościół św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu, jak Instytut Fizyki PAN, gdzie umożliwiono dokończenie doktoratu Zbyszkowi Romaszewskiemu.
W jednym miejscu był ks. Popiełuszko, a w drugim były członek partii – prof. Hoffmanowa.
 
 
Nie mam pretensji i często rozumiem tych, którzy dzisiaj mają czarno-biały ogląd tamtej rzeczywistości. Mam tylko żal, że w ten sposób zubaża się być może największy fenomen w nowożytnych dziejach Europy, jakim były trudne drogi cudu Sierpnia ’80. Cudu, który zrodził się z ewangelicznego wersetu, wielokrotnie powtarzanego przez ks. Popiełuszkę: „Zło dobrem zwyciężaj”.
 
 
W scenariuszu do filmu „Bez końca” razem z Krzysztofem Kieślowskim umieściliśmy scenę, w której do zamkniętego w więzieniu robotnika przychodzi Bardini jako adwokat i pyta: – Nie poszliście na czołgi 13 grudnia? – A to źle, panie mecenasie? – pyta zbity z tropu robotnik. – Nie, to bardzo dobrze – odpowiada Bardini. – Tylko teraz trzeba dużo wytrzymać.
 
 
Okazało się, że wtedy dokonaliśmy trudnego, ale pięknego i mądrego wyboru: bez przemocy zło dobrem zwyciężaj! Nie ze strachu, ale z siły ducha, nie z bezradności, ale z nadziei. W wyborze tym tkwiła jakaś niezwykła siła, zdolna do rozgrzewania od środka i kruszenia przeszkód. Dlatego strzały, które padły w Kopalni „Wujek”, były tak bolesne.
 
 
Szczególnie dzisiaj zadałbym, być może ważne na niektórych salach sądowych, pytanie: jeżeli wówczas było wiadomo, że Rosjanie nie wejdą do Polski, dlaczego nie poszliśmy na Komitet Centralny? Przecież było nas więcej. Odpowiedź jest oczywista: wiedzieliśmy bardzo dobrze, w jakiej jesteśmy sytuacji. Wiedzieliśmy, że wtedy wszystko było możliwe, i że Polska nie wytrzymałaby tego jeszcze raz.
 
Konwulsje systemu trwały długo. I długo też dawała o sobie znać mentalność, która za wszelką cenę chciała pozszywać rozpadający się system. Jakże często powraca do mnie wspomnienie ostatniego święta Polski Ludowej – 22 lipca 1989 roku. W tym dniu została zamordowana moja mama, w identyczny sposób jak ks. Jerzy.
 
 
Pełnej prawdy o zamordowaniu ks. Popiełuszki możemy się już nie dowiedzieć. Potrzebne byłyby stuprocentowe nowe fakty czy dowody. Świadkowie, którzy się co jakiś czas pojawiają, do tej pory okazywali się niewiarygodni w świetle zebranych w Toruniu faktów i dowodów. Potwierdzały to wznawiane i umarzane w katowickiej prokuraturze śledztwa. Żyjemy w wolnym, najcudowniejszym okresie naszej ojczyzny. Czy sprawcy tego czynu to rozumieją? Bez względu na to, chciałbym, aby po odbyciu kary potrafili sobie ułożyć życie.
 
 
 
Krzysztof Piesiewicz
 
Notował Artur Sporniak
Tygodnik Powszechny 21.10.2008

Tekst przypomniany przez Przemysława Plutę - fb Polska Palestra, Adwokatura Polska